Anegdoty teatralne

Z zespołem Teatru im. J. Słowackiego w Krakowie pojechałem na gościnne występy do Bratysławy. Czuliśmy się tak, jakbyśmy jechali do Paryża (u Czechów – Słowaków można było kupić rzeczy, których u nas nie było – piękne skarpety, buty, koszule). Ja, świeżo upieczony aktor, byłem naładowany ogromną energią i mnóstwem pomysłów – czasem dziwnych… Po 10 dniach występów w „Narodnim Divadle” (Teatrze Narodowym) wracamy do Krakowa. Na dworcu w Bratysławie usłyszałem, jak konduktor o temperamencie starego, leniwego żółwia, podnosząc chorągiewkę, krzyczy chrypiącym tenorkiem: „Hotowo” i pociąg odjeżdża. Była to dla mnie prowokacja. Na następnej stacji, kiedy wszyscy pasażerowie wysiedli i wsiedli – wychyliłem się przez okno i wyszczekałem: „Hotowo”. Na to zdezorientowany, prawdziwy konduktor: „Howno hotowo! Ja sem od toho” i tu zapiał „Ho – to – wooo”. Koledzy artyści to podchwycili. Na każdej stacji ktoś z naszej grupy wychylał się przez okno (dla zmyłki z różnych wagonów) i krzyczał: „Hotowo”. Tak było do samej granicy. Po powrocie do Krakowa – były przesłuchania! Kto był autorem tego żartu? Kto krzyczał przez okno? Mówiono nam, że została naruszona przyjaźń między bratnimi krajami demokracji ludowej. Nikt nikogo nie sypnął. Ja stałem się w teatrze chwilowym bohaterem „Hotowo”.

W okresie PRL-u były modne tzw. wyścigi pracy. W prasie pisano o różnych bohaterach „pracy socjalistycznej”, którzy wykonywali ileś tam procent (oczywiście ponad 100) normy. Jednym z takich „zuchów” był górnik Wincenty Pstrowski. Ten wyrabiał 100, 200, a nawet 500% normy (trudno było w to uwierzyć). Prasa, radio i TV huczały od tych sukcesów. Któregoś dnia pan Dodek Dymsza w garderobie zaserwował taki wierszyk:

Gdy chcesz zdążyć
na sąd Boski,
to zapieprzaj
tak jak Pstrowski.

Niektórym kolegom aktorom, którzy byli „lojalni”, ta wersja się nie podobała…

js Opublikowane przez:

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Dodaj komentarz