Jeden ze znanych obecnie aktorów, po ukończeniu Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie, zaangażował się do teatru im. Juliusza Słowackiego (do PZPR-u wstąpił, kiedy jeszcze był na studiach). W czasie zebrania całego zespołu teatru zwrócił się z pytaniem do dyrektora Bronisława Dąbrowskiego (ten był bezpartyjny): – Towarzyszu dyrektorze, dlaczego w nowej sztuce, która wchodzi w próby, gra kolega Zatwarski, nie będąc naszym towarzyszem, a ja nie jestem obsadzony? Na to dyrektor: – To jest sztuka klasyczna („Fircyk w zalotach” Zabłockiego) i potrzebne są klasyczne twarze i wygląd, a towarzysz może grać tylko towarzyszy!
Jechałem z dyrektorem Dąbrowskim jego samochodem (trzeba przyznać, że mój pryncypał kiepsko prowadził auto – miał słaby wzrok), mieliśmy się spotkać w Cieszynie z dyrekcją teatru z Bratysławy, aby omówić szczegóły występów naszego teatru w Narodnym Divadle. Przejeżdżamy przez jakąś wieś i nagle przed nami wyrasta tęga kobiecina z kobiałką z gęsią. Dyrektor zahamował w miejscu – babina ze strachu przewróciła się i zaczęła lamentować. Nic się jej nie stało, ale pan dyrektor – człowiek o dobrym sercu, mocno się przejął i wzruszył, zwiózł ją do lekarza, potem do jej domu (zajęło nam to sporo czasu). Wreszcie dał parę złotych na słodycze dla dzieci i lekko zdenerwowani pojechaliśmy dalej. – Tylko, błagam cię, nic nie mów, że babę potrąciłem. Panie dyrektorze, wcale pan jej nie potrącił, ale będę milczał jak grób. Przyjeżdżamy do Cieszyna – tam byli już nasi słowaccy przyjaciele: – Dlaczego spóźniliście się o dwie godziny? Na to mówi mój dyrektor: – Dlaczego? Babę przejechaliśmy!
Znakomity aktor teatralny i filmowy Marian Łącz (ojciec Laury) był również wspaniałym piłkarzem. Kochał życie, brał z niego wszystko, miał duże poczucie humoru, nie stronił od różnych używek. Kiedyś jeden z kolegów zapytał go w garderobie: – Makuś, co byś zrobił, gdybyś znalazł się na bezludnej wyspie, gdzie nie ma ani wódeczki, ani papierosów? – To bym umarł!

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz