O Łomiankach i nie tylko rozmawiają Hipolit Tutejszy i prezes Jan Wielkomiejski
– Dobry wieczór panie Hipolicie, jak zdrowie, bo coś pan marnie wygląda…
– Eee… faktycznie jest marnie, ale bywało gorzej. Mam mały kłopot z piecem gazowym, ale może to jesień mnie tak dołuje. Zimno się zrobiło, deszcz leje prawie codziennie. Nie lubię jesieni. Brr! Już lepiej, żeby mróz porządny chwycił.
– Ja też za nią nie przepadam. Ale jest sposób, aby jesień spędzić w słońcu i cieple.
– Chyba siedząc przy piecu i patrząc w telewizor!
– Mój przyjaciel Ryszard ma na jesień sposób. Zawsze w listopadzie jedzie na urlop w ciepłe kraje. W tym roku pojechał do Egiptu. Podobno o tej porze jest tam całkiem tanio.
– Tanio! Zależy jak dla kogo, panie prezesie. Dla mnie to nawet wyprawa do Pułtuska drogo wychodzi, bez względu na porę roku zresztą.
– Przepraszam, panie Hipolicie. Nie chciałem pana urazić.
– Eee, nic się nie stało. Bardzo dobrze, że ludzie jeżdżą po świecie, a jeszcze lepiej, że ich na to stać. Ja tam nikomu nie zazdroszczę, cieszę się z tego, co mam i Bogu dziękuję, że się po tym świecie jeszcze jakoś telepię.
– A to jest pan chyba wyjątkiem, bo zawiść jest naszą cechą narodową.
– Czy ja wiem…
– Tak, panie Hipolicie. Polaka bardziej cieszą kłopoty sąsiada niż własne sukcesy.
– No nie! Panie prezesie, niech pan tak nie mówi! Jak pan prezes nowy samochód sobie kupuję, to ja się cieszę, że mieszkam koło człowieka, którego stać na taki ładny wózek i tyle. Dlaczego mam zazdrościć? Gdyby wszyscy tyle pracowali, co pan prezes, to inaczej by Polska wyglądała.
– Ja oczywiście nie mówiłem o panu, panie Hipolicie. Ja tak ogólnie.
– A, to co innego…
– Święta idą, panie Hipolicie, a my o smutnych sprawach rozmawiamy.
– Pewnie przez tą cholerną pogodę. No i co, panie prezesie? Z tym stadionem narodowym w Łomiankach lipa się okazała.
– Przecież nie mogło być inaczej. Pani prezydent Warszawy tak się chyba powiedziało niechcący, a wszyscy wzięli to na poważnie.
– Poważnie czy nie, prezydent Warszawy jest osobą publiczną i powinna uważać na słowa.
– A to fakt. Powinna bardziej uważać, co mówi. Ale z drugiej strony, panie Hipolicie, czy nasi politycy potrafią ważyć słowa?
– Niestety, większość szybciej mówi niż myśli. I stąd pewnie te ciągłe kłótnie o kompletne bzdety.
– Może to tylko dla nas są bzdety, a dla nich ważne sprawy?
– Eee tam… A pies ich trącał, za przeproszeniem pana prezesa, to ich problemy, ja mam swoje.
– No właśnie! Wspominał pan o problemach z piecem gazowym.
– Ano, problem jest i to niemały. Pan prezes tych czasów nie zna, bo w Łomiankach wtedy jeszcze nie mieszkał. Jak nam zbudowali gazociąg… Chociaż nie, zaraz, przecież myśmy go sami zbudowali w ramach społecznych komitetów gazyfikacyjnych… to kupienie pieca gazowego było wielkim problemem. Mnie się udało kupić u jakiegoś gościa z Nowego Dworu piec przywieziony od ruskich. Panie prezesie, nawet pan sobie nie wyobraża, co to za wynalazek. Sprawność ma chyba taką, że więcej niż połowa ciepła w komin zaiwania. Za gaz płacę jak za zboże, jak to mówią. Ale do tej pory jakoś chodził. Teraz coś mu odbiło i zaczyna wariować. A to się wyłączy, a to grzeje jak wariat bez opamiętania.
– To trzeba wezwać serwisanta.
– Serwi – co? Panie prezesie, kto by to arcydzieło sowieckiej techniki chciał naprawiać. Zadzwoniłem do takiego jednego, który się tymi sprawami zajmuje i wie pan, co mi powiedział?
– ?
– Żebym się do Muzeum Techniki zgłosił, bo tylko tam można znaleźć części do tego szmelcu. I mam problem. Cały czas muszę pilnować tego… no nie, nie będę się wyrażał.
– Panie Hipolicie! Trzeba kupić nowy piec. Teraz jest taka szeroka oferta.
– Taa! Oferta może jest szeroka, ale portfel wąski… To przecież wydatek paru tysięcy złotych, a ja akurat cienki jestem w finansach.
– A tak konkretniej, ile?
– Taki, co by u nas był akurat. Znaczy się nie za duży, nie za mały, to koło trzech tysiaków, jak obszył. Kupa kasy, szkoda gadać.
– Nie ma sprawy, panie Hipolicie, chętnie panu pożyczę…
– No co pan, panie prezesie! Ja tak tylko powiedziałem, bo pan zapytał….
– Nie ma co dyskutować. Chce pan całą zimę spędzić w piwnicy? Panie Hipolicie, bezpieczeństwo nie ma ceny. Jutro podrzucę panu pieniądze i niech pan szybko nowy piec kupuję.
– Nie wiem, co mam powiedzieć? Ale kobita mnie chyba zabije, bo ona w tych sprawach strasznie, że tak powiem, pryncypialna.
– Ja to biorę na siebie. Niech pan powie żonie, że… boję się, że jak wasz dom w powietrze wyleci, to mi szyby z okien powylatują.
– Ale pan prezes wymyślił…
– Nic mądrzejszego do głowy mi nie przyszło i tyle.
– To już chyba lepiej prawdę powiedzieć, bo kłamać to trzeba umieć, a ja się tego przez całe życie nie nauczyłem. Taki mam wredny charakter…
– Wredny, panie Hipolicie! W dzisiejszych czasach jest pan chyba nielicznym wyjątkiem. Ale wracając do rzeczy. Umowa stoi. Jutro przynoszę pieniądze, a pojutrze pan kupuje piec. To oczywiście pożyczka, ale odda pan w terminie i formie korzystnej dla pana, zgoda?
– No nie wiem, co mam powiedzieć… Trochę mnie zamurowało. Serdecznie dziękuję, panie prezesie. Przyznaję, że rozglądałem się, aby wziąć jakiś kredyt w banku, ale to nie na moją głowę.
– Do sąsiada bliżej niż do banku, panie Hipolicie. Niech pan szybko idzie do żony i ją dyplomatycznie przekona.
– O tak! Z nią musowo dyplomatycznie w sprawach finansowych. No to lecę. Dobranoc panie prezesie i jeszcze raz dziękuję.
Sylweriusz Bondziorek
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz