Kto nie był w sobotę 25 lutego 2017 r. na wycieczce ornitologicznej nad Wisłą, niech żałuje. Po kilku fatalnych dniach aury, nastąpił przełom. Było słonecznie, z dodatnią temperaturą. Naprawdę pięknie. Można było jedynie narzekać na zbyt silny wiatr, który trochę wyziębiał nasze organizmy i uniemożliwił rozpalić ognisko.
Wycieczkę poprowadził nasz młody sympatyk Hubert Mateuszczyk. Wiele ciekawych informacji przekazywał również Darek Dąbrowski. Koledzy świetnie się uzupełniali w przekazie wiedzy o ptakach.
Na podstawie zdjęć wykonanych przez Huberta możemy się pochwalić, że widzieliśmy:
– 2 młode bieliki
– około 20 świstunów, to takie małe kaczki
– 2 skowronki, znaczy wiosna nadchodzi
– sikory bogatki
– około 6 gili; są naprawdę pięknie ubarwione
– modraszki, zwane też sikorami modrymi
– kowaliki
– kosy
– myszołowy
– 2 kruki
– wrony siwe
– gawrony
– czyże
– 2 dzięcioły średnie
– kormorany, kilka kluczy
– mazurki; nie mylić z wróblami
– wróble
– mewy srebrzyste
– mewy białogłowe
– mewy śmieszki
– kaczki krzyżówki
Przyjrzyjmy się zatem wybranym ptakom, które mogliśmy podziwiać nie tylko przez własne lornetki, lecz także lunetę Huberta. Wystarczy kliknąć w zdjęcie, żeby zrobiło się większe.
Przy okazji nasi przyrodnicy Hubert Mateuszczyk i Darek Dąbrowski poruszyli wątek patriotyczny. Wyjaśnili nam dogłębnie częsty błąd związany z godłem Polski. Jest nim orzeł biały. Tymczasem nawet w oficjalnym obiegu króluje błędna nazwa orzeł bielik. To są zupełnie dwa różne gatunki ptaków. Orzeł (rodzaj Aquila) jest orłem. Natomiast bielik (rodzaj Haliaeetus) jest spokrewniony z myszołowem. Poza tym orły mają nogi opierzone, a bieliki gołe.
Piękne loty dwóch młodych bielików mogliśmy zobaczyć w czasie naszej wycieczki. To jeden z nich.

To jest naprawdę duży ptak drapieżny o rozpiętości skrzydeł do 2,5 metra. Potrafi upolować, dorosłego łabędzia (sic!). Co charakterystyczne, samica jest większa od samca.
Z kronikarskiego obowiązku dodam, że widzieliśmy nie tylko ptaki. W drodze powrotnej spotkaliśmy 2 sarny. Oto jedna z nich.

Na zakończenie, mimo braku ogniska, pożywiliśmy się u Andrzeja Mikołajczyka wiktuałami przyniesionymi i przygotowanymi przez kilkanaścioro uczestników wycieczki. Był grzaniec piwny, nalewka wiśniowa, 2 gatunki bigosu (zdążyłem zjeść tylko bigos kol. Włodka Ceryngera), kiełbasa na gorąco, ciasta, a nawet herbata, jeśli ktoś sobie zażyczył.
Doprawdy, kto nie był na wycieczce, niech żałuje. Na pocieszenie dodam, że wyprawa tak się spodobała, że z pewnością zorganizujemy następne.
PS
Wkrótce spotkamy się na budowie budek lęgowych dla ptaków.
Brawo!!! Brawo!!! Brawo!!! Żałuję, że nie byłem… 🙂