Na jednym z Festiwali Piosenki Żołnierskiej w Kołobrzegu (było to w połowie lat 70. ub.w.) śpiewałem piosenkę „Z Ewą marsz”. Grała oczywiście orkiestra pod dyrekcją Henryka Debicha. Mnie towarzyszył „Kwartet Warszawski” pod dzielnym kierownictwem Bohdana Kezika. Przed generalną próbą – wysokiej rangi oficer z kierownictwa festiwalu wpadł na pomysł, abyśmy się ubrali w wojskowe mundury polowe. Nie bardzo nam się to spodobało… Dostałem stosowne pismo opatrzone ważnymi pieczątkami z Ministerstwa Obrony
Kategoria: Felietony
Żyjemy w kraju szczęśliwości i czekamy na cud. Tymczasem, co mamy w mediach? One też czekają i dają sto dni spokoju nowemu rządowi. Rządzi miłość, a tu dwie komisje śledcze, jedna od służb specjalnych, druga dotycząca śmierci Barbary Blidy, strajki górników, lekarzy, galopująca drożyzna. Jeśli tak wygląda kraj szczęśliwości, to ja przepraszam.
Codziennie wykonuję manewr uznawany przeze mnie oraz większość kierowców i pasażerów za bardzo niebezpieczny. Robię to, bo zmusza mnie do tego zmieniona na czas remontu wiaduktu organizacja ruchu na Wisłostradzie. Samochody jadące w przeciwnych kierunkach mijają się w bardzo niewielkiej odległości, a przecież wystarczyłaby odrobina wyobraźni i inicjatywy ze strony urzędników, by ruch na Wisłostradzie był bezpieczniejszy.
Listopad to miesiąc obfitujący w wiele dni świątecznych. Obchody 62. rocznicy zbrodni katyńskiej. Cała Polska dzięki przekazowi telewizyjnemu oddała hołd Polakom pomordowanym na Wschodzie. Relacja była wzruszająca. Trzeba o tych sprawach mówić, choćby po to, żeby młodzi zrozumieli, w jak spokojnych czasach żyją i komu je zawdzięczają.
Po premierze „Katynia” Artur Żmijewski powiedział: – W Katyniu odcięto głowę naszej inteligencji. Ale nie tylko tam. Później w Powstaniu Warszawskim stało się to samo. Zginęła wspaniała młodzież. Zostały tylko niedobitki.
Święto Niepodległości i kolejna relacja w telewizji publicznej. O tym jak ważne jest to święto dla nas Polaków, świadczyła obecność nie tylko wielu osób starszych, ale i młodych.
Kanikuła, urlopy, wyjazdy. Wielu z nas odpoczywa. Są jednak i tacy, którzy z różnych względów ten czas spędzają w domu. I cóż im pozostaje – media, telewizja… a w niej same powtórki. Nie rozpieszczają nas stacje telewizyjne. „Czerwony październik” – film niewątpliwie znakomity, ale emitowany już chyba z osiem razy. Ileż można oglądać ten sam obraz?
Jeden ze znanych obecnie aktorów, po ukończeniu Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie, zaangażował się do teatru im. Juliusza Słowackiego (do PZPR-u wstąpił, kiedy jeszcze był na studiach). W czasie zebrania całego zespołu teatru zwrócił się z pytaniem do dyrektora Bronisława Dąbrowskiego (ten był bezpartyjny): – Towarzyszu dyrektorze, dlaczego w nowej sztuce, która wchodzi w próby, gra kolega Zatwarski, nie będąc naszym towarzyszem, a ja nie jestem obsadzony? Na to dyrektor: – To jest sztuka klasyczna („Fircyk w zalotach” Zabłockiego) i potrzebne są klasyczne twarze i wygląd, a towarzysz może grać tylko towarzyszy!
W ostatnich tygodniach byliśmy świadkami wręczania „Wiktorów”, statuetki nagradzającej dokonania osób związanych z mediami. Galę prowadził (sprawnie) Maciej Orłoś, który też został obdarowany tą nagrodą.
„Wiktory” w tym roku były mniej uroczyste, skromniejsze. Było stosunkowo mało nominacji, ale to, co najbardziej uderzało to nazwiska gwiazd. Od jakiegoś czasu ciągle te same!
Jesteśmy na bardzo wytwornym przyjęciu. Są pyszne przystawki, wreszcie podają równie pyszną zupę. Jeden z młodych kolegów pyta w pewnym momencie: – Dlaczego, kiedy kończy się wybierać zupkę z talerza, przechyla się ten talerz w kierunku stołu? Na to pan Dodek (Adolf Dymsza) – Panie kolego! – Bo lepiej jest oblać czyjś obrus niż własne spodnie…