Po każdych większych opadach deszczu ulice pod wodą są w naszej gminie zjawiskiem powszednim. Wielokrotnie o tym pisaliśmy, pokazywaliśmy zdjęcia zalanych ulic, po których trudno przejść suchą nogą.
Władze gminy, zarówno poprzednie, jak i obecne starają się reagować, głównie walcząc z objawami „choroby”, czyli wysyłając w miarę szybko szambiarki, by wypompowały wodę. Ale problemu to oczywiście nie rozwiązuje. Myślę, że warto zastanowić się nad systemowym rozwiązaniem problemu wód opadowych w naszej gminie, bo bardzo intensywne opady deszczu zdarzają się coraz częściej, a budowa tzw. kanalizacji burzowej na większą skalę u nas raczej nie wchodzi w rachubę.
Mieszkam na ulicy Dolnej w Dąbrowie, tuż obok pojawiającej się regularnie po każdych opadach deszczu potężnej kałuży lub raczej małego stawu. Obserwuję to zjawisko już od kilkudziesięciu lat, a ściślej mówiąc – od chwili wykonania nawierzchni asfaltowej. Początkowo była to mała kałuża, która raczej nikomu nie przeszkadzała. Z biegiem lat budynków przybywało, a że ulica Dolna, jak sama nazwa wskazuje, leży w dole, zgodnie z nieubłaganymi prawami fizyki po każdych opadach deszczu woda spływała na nią z całej okolicy. U schyłku lat dziewięćdziesiątych problem zaczynał być dramatyczny. W kilku miejscach woda wylewała na całej szerokości ulicy i po prostu przejść się po niej suchą nogą nie dało.
W 2003 r. spróbowano rozwiązać problem wody na ul. Dolnej w bardziej kompleksowy sposób przy okazji remontu nawierzchni po budowie wodociągów i kanalizacji. Niestety, mimo kierowanych przez mieszkańców uwag, że zastosowana metoda odwodnienia ulicy nie zda egzaminu, wykonano jedynie kilka studzienek i rodzaj rynsztoku biegnącego wzdłuż całej ulicy (co ciekawe bezpośrednio nad rurą gazową). A nowe domy powstawały dalej jak przysłowiowe grzyby po deszczu… Do tego właściciele już istniejących w celach praktycznych systematycznie pokrywali podwórka kostką betonową i wodę z rynien wypuszczali po prostu na ulicę.
Remontując inne ulice, np.: Wiślaną, Warszawską czy Rolniczą, projektanci chcąc uniknąć powszechnego procederu wylewania wód opadowych, podnosili poziom chodników o czasami kilkadziesiąt centymetrów. To metoda chwilowo skuteczna i bardzo uciążliwa dla właścicieli posesji. Na Dolnej też tak zrobiono, ale na niewiele się to zdało, bo różnica poziomu jest znaczna. Jezioro na Dolnej, jak było, tak jest i regularnie doprowadza wszystkich do rozpaczy. Do tego doszły nowe problemy. W najniższym punkcie „jeziorka” jest studnia kanalizacji sanitarnej, która regularnie, chociaż powoli „spija” wodę. A tak być nie powinno, bo nasza kanalizacja nie jest ogólnospławna (tak jak w Warszawie) a wyłącznie sanitarna, a oczyszczalnia ścieków przystosowana jest tylko do odbioru ścieków bytowych.
Ostatnio pojawiły się nowe problemy. „Spijanie” wody opadowej przez kanalizację sanitarną zaczyna zakłócać jej działanie. W kilku niżej położonych domach w rejonie ul. Dolnej, po ostatnich intensywnych opadach deszczu, woda o mało co nie wypłynęła z sedesów…
Wychodząc z założenia, że każdy przede wszystkim sam powinien dbać o swój interes i nie czekać na to, że wyręczy go władza, postanowiłem na swojej działce kompleksowo rozwiązać problem wód opadowych. Pozwolę sobie opisać Państwu swoje wieloletnie doświadczenia w tym względzie, bo próbowałem różnych metod i wiele razy przeżyłem zalanie piwnicy.
W latach 70. ubiegłego wieku, zaopatrując budynek w rynny, wykonałem dla każdej z nich osobno podziemne zbiorniki na wodę. I tu nastąpiło pierwsze doświadczenie. W miejscu, gdzie była glina, woda mimo prawidłowo wykonanej izolacji błyskawicznie dostawała się do piwnicy przenikając przez, niestety nie izolowaną podłogę. Tam gdzie był piach, nastąpiło to kilka lat później, mimo że zbiorniki zostały posadowione kilka metrów od budynku. Mój dom położony jest w wyjątkowo trudnym miejscu. Fundamenty są dość głęboko, częściowo na piasku i częściowo na glinie. Trzy lata temu, korzystając z tego, że jestem szczęśliwym posiadaczem kanalizacji sanitarnej, dokonałem w systemie odprowadzania wód opadowych bardzo istotnych zmian.
• Zrezygnowałem ze zbiorników usytuowanych przy każdej rynnie.
• Bezużyteczne szambo odkaziłem, oczyściłem z osadu i oczywiście usunąłem betonowe dno.
• Dwie rynny spustowe zaopatrzyłem w półmetrowe korytka odsuwające wodę od budynku, aby mogła spłynąć po utwardzonej nawierzchni (kostka Bauma) do kratki zbiorczej w najniższym punkcie podwórka, czyli przy bramie, z której rurą o dużej średnicy odprowadziłem wodę do zbiornika kiedyś wykorzystywanego jako szambo.
• Kolejne cztery rynny połączyłem bezpośrednio z byłym szambem.
• Niezmiernie istotne jest to, aby miejsce zbierania wody (w moim przypadku szambo) było usytuowane poniżej fundamentów budynku. Jeśli warunek ten nie jest zachowany, woda siłą grawitacji i tak, mimo dobrej izolacji pionowej i poziomej, wciśnie się do budynku.
Zastosowany przeze mnie system okazał się bardzo skuteczny. Nawet podczas największych opadów deszczu woda zbierana jest tak szybko, że ani litr nie wypływa na ulicę. Całość opadów doskonale pochłania bezużyteczne do tej pory szambo, a woda zasila okoliczne drzewa zamiast wypływać na ulicę.
Myślę, że gdyby wszyscy mieszkańcy ulic Dolnej i Wąskiej, na których już jest kanalizacja postąpili podobnie, problem z ulicznym jeziorkiem byłby znacznie mniejszy, a woda opadowa zasilałaby roślinność na naszych działkach, a nie… Bałtyk.
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz