O Łomiankach i nie tylko rozmawiają Hipolit Tutejszy i prezes Jan Wielkomiejski
– O! Dobry wieczór panie prezesie. Widzę, że pan coś ostatnio po godzinach w robocie zostaje. Kto to słyszał, żeby z pracy do domu o ósmej wracać.
– A cóż ja na to poradzę. W tym, co robię, nikt mnie nie zastąpi. To ja przed właścicielami odpowiadam za firmę i pracować muszę tak, aby wszystko było poukładane właściwie. I nikogo specjalnie nie obchodzi, ile to czasu zajmuje. Taka praca, ale w ostatnich dniach mieliśmy sporo problemów spowodowanych bardzo silnym wiatrem. Mówiąc krótko, mamy nie tylko straty, ale i kłopoty…
– Oj tak! Wiało strasznie. Dawno już tak silnego wiatru nie widziałem. U szwagra na Dąbrowie kupę drzew nałamało. A nad Wisłą to wierzby pryskały jak zapałki. Straszna siła musiała być. Dobrze, że przynajmniej u nas nikomu się nic nie stało, chociaż prądu ludziska nie mieli w wielu miejscach przez kilka dni.
– Ja miałem niestety nieco mniej szczęścia.
– A co się stało, panie prezesie? Widzę przecież, że pan cały i zdrowy.
– No tak, ma pan rację. W zasadzie na brak szczęścia może narzekać jeden z moich pracowników, bo to on przez ten cholerny wiatr uległ wypadkowi w pracy i leży w szpitalu. Ale kłopoty mam ja, bo się okazało, że koledzy z jego zespołu nie potrafili udzielić pomocy, gdy stracił przytomność. Po prostu wpadli w panikę. Dobrze, że przynajmniej zadzwonili po Pogotowie
i wszystko się chyba dobrze skończy. Teraz są pytania, kto przeprowadzał szkolenia BHP i dlaczego nie udzielono poszkodowanemu pomocy zaraz po wypadku.
– Łatwo powiedzieć, panie prezesie – udzielić pomocy, ale co zrobić? Co to my lekarze?
– Panie Hipolicie, prawda jest taka, że nikt nas nie nauczył, jak udzielać pomocy w nagłych wypadkach. Umiemy prowadzić samochód, obsługiwać komputer, telefon komórkowy i inne skomplikowane urządzenia, ale gdy trzeba natychmiast podjąć, na przykład, akcję reanimacyjną, to nie wiemy jak i głupiejemy ze strachu.
– My to, panie prezesie, jesteśmy już chyba za starzy na naukę, ale młodych będą uczyć teraz w szkołach. Ten od tej orkiestry, jak on się nazywa…
– Jurek Owsiak.
– No właśnie. Zbierają pieniądze na sprzęt i będą szkolić dzieciaki w szkołach.
– Myślę, że to bardzo dobry pomysł.
– Zgadza się, panie prezesie, bo ja to mam marne doświadczenie z tą, no…
– Reanimacją…
– Tak, tak. Wyobraź pan sobie, jakieś z dziesięć lat temu wracałem wieczorem z roboty. Stoję sobie spokojnie i czekam na Ełkę. Patrzę, a w stronę przystanku zaiwania trzech facetów. Nie powiem, chyba troszkę wczoraj-szych, ale nie za bardzo. Nagle jeden z nich zatoczył się i rąbnął jak długi na chodnik. Koledzy zareagowali natychmiast. – Felek, musimy go ratować. Trzeba zro-bić reanimację. Usiadł leżącemu na brzuchu i zaczął ugniatać klatkę piersiową w takim tempie jakby na majówce materac pompował. Leżący gościu zaraz się ocknął, bo widocznie zabieg był cokolwiek bolesny. A ten krzyczy: – Felek, weź go przytrzymaj, bo mi się wyrywa i zrób mu sztuczne oddychanie. No to Felek błyskawicznie przystąpił do pracy … i mało gościa nie udusił. Widzę co się dzieje, więc zaraz podskoczyłem do nich i mówię: – Panowie, jak rany, dajcie mu spokój, on jest przecież przytomny, zaraz mu krzywdę zrobicie. Na szczęście posłuchali, ale żebra chyba połamali, tak przynajmniej powiedziała lekarka z karetki, która po chwili przyjechała. Od tego czasu, jak słyszę o reanimacji, to mi się ręce trzęsą…
– Sam pan widzi, panie Hipolicie, jak ważne są umiejętności i pewność, że się postępuje właściwie. Nie wiem, czy nie warto by zapisać się na jakiś kurs udzielania pierwszej pomocy, bo nie ma nic gorszego jak poczucie bezradności w obliczu czyjegoś nieszczęścia.
– Ja też bym się zapisał, ale za stary jestem…
– Panie Hipolicie, wiek w tym przypadku nie ma znaczenia.
– No i patrz pan, panie prezesie, znów nam zeszło na przykre tematy…
– Takie życie… A co tam w Łomiankach słychać?
– A pan prezes, za przeproszeniem, z Kamczatki wrócił czy co? Przecież pan tu mieszka…
– Ostatnio w zasadzie tylko nocuję… I dlatego pytam.
– A no tak. Przecież pan mówił. Tak ogólnie to nic specjalnie się nie dzieje. A zaraz, zaraz… Radni budżet uchwalili.
– To ważna wiadomość. A kto go tworzył? Obecne władze czy poprzednie?
– A bo ja wiem? Chyba to praca zbiorowa, że tak powiem. To znaczy poprzedni burmistrz go napisał i wysłał do oceny wyżej, a obecny troszkę… podrasował.
– Jak znajdę chwilkę czasu to sobie w BIP to cudo obejrzę. Mam nadzieję, że będzie.
– ???
– Panie Hipolicie! Nie wie pan, co to jest BIP?
– Jak mam być szczery, to nie za bardzo. Już mi się parę razy nazwa o uszy obiła, ale głupio było spytać, zresztą nie bardzo było kogo.
– BIP, czyli Biuletyn Informacji Publicznej to, jakby to powiedzieć, obowiązkowa strona internetowa każdego urzędu publicznego, w której muszą się znaleźć wszystkie najważniejsze informacje. Oczywiście musi być tam również budżet.
– Aaa… Tak czułem, że to jest związane z tym, no, Internetem. I mówisz pan, że tam wszystko jest… Coś mi się nie chce wierzyć.
– Panie Hipolicie, ja mówię teoretycznie, że powinno zgodnie z literą prawa być.
– A, rozumiem, czyli normalnie. Prawo prawem, a każdy robi, co chce.
– No nie! Panie Hipolicie, więcej wiary w człowieka i pozytywnego myślenia. Na samym narzekaniu daleko się nie zajedzie.
– Pan prezes, jak zwykle, ma teoretycznie rację, ale ja swoje wiem… Lecę do domu, bo pan pewnie głodny, spóźniony obiad stygnie na stole, a ja tu panu farmazony, za przeproszeniem, wstawiam.
– Oj, ma pan rację, kiszki marsza mi grają… Dobranoc, panie Hipolicie.
Rozmowę spisał Sylweriusz Bondziorek
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz