Żubr kresowy

zubr-kresowy-1a.JPG Zbigniew Adrjański od lat mieszka w Łomiankach. Jest niezwykłą osobowością. O jego życiu, pracy, zainteresowaniach można by napisać książkę, nakręcić film. Niestety zbyt często zapominamy, że obok nas żyją i mieszkają osoby fascynujące, a do takich należy zaliczyć naszego rozmówcę.

Urodził się w Brześciu nad Bugiem. Ukończył Wydział Filologii Uniwersytetu Warszawskiego. Jest dziennikarzem i pisarzem. Pracował w „Po prostu” i „Nowej wsi”. Współpracował z Polskim Radiem. Był twórcą słynnej Radiowej Giełdy Piosenki, redaktorem naczelnym programów rozrywkowych w Telewizji Polskiej, dyrektorem naczelnym i artystycznym Stołecznej Estrady. Poza tym jest konferansjerem, reżyserem wielu programów i widowisk estradowych, prezenterem radiowym i telewizyjnym. Napisał wielką antologię najpiękniejszych pieśni i piosenek, książkę z pogranicza muzyki, literatury, historii i folkloru pod tytułem „Złota Księga Pieśni Polskiej”, „Kalejdoskop estradowy” i ostatnio „Wspomnienia z Polesia”.

zubr-kresowy-3a.JPG Elżbieta Zawistowska: Zbyszku, po przeczytaniu twojego „Wspomnienia z Polesia” uważam, że jest to proza wieloznaczna. Niby wspomnienia, a jednak nie tylko, raczej zbiór gawęd, czasem facecji na wzór staropolskich, kresowych autorów. Niektórzy porównują twój styl do wielkich nazwisk: Bułhakowa, Paustowskiego, Zoszczenki…

Zbigniew Adrjański: Miło posłuchać, ale z Bułhakowa znam tylko „Mistrza i Małgorzatę”. Lubię oczywiście Paustowskiego, Zoszczenkę, ale nie aż tak, żeby ich naśladować. Notabene słynny krytyk literacki Lew Klatenberg, gdy dowodził naczelną redakcją literacką Polskiego Radia, porównywał mojego „Batiuszkę” do opowiadań Leskowa. Nie wiedziałem, kto zacz ów Leskow. W końcu przeczytałem jego znakomite opowiadanie z dreszczykiem, ale nie znalazłem zbyt wielkich paraleli literackich. Pisarz z niego wielki i „kudy” mnie do niego.

zubr-kresowy-2a.JPG E. Z.: Jako aktorka muszę podkreślić walory teatralne, a szczególnie radiowe tej powieści.

Z. A.: Tak jakoś wyszło… Rzeczywiście jest to materiał na tak zwane słuchowisko. Moim zdaniem niezłe, jeśli się doda w tle muzykę oraz rozpisze na głosy partie aktorskie.

E. Z.: W twoich opowieściach nazwy miast, miasteczek i przysiółków, które często cytujesz dla zabawy, brzmią jak muzyka.

Z. A.: Bo to była muzyka, gdy statek płynął po Horyniu albo Prypeci… Czy też konduktor wykrzykiwał różne kresowe nazwy: Bereżce, Hajdamacki, Świstacze, Telechany.

E. Z.: Trochę to wszystko brzmi jak opowieść o Atlantydzie…

Z. A.: Masz rację! Bo dawne Polesie – to już Atlantyda. Kontynent, który zaginął. Nagle na wschodzie Europy, ale przecież nie tak znowu daleko od jej centrum, ginie ogromny obszar, wielkości Belgii. Ginie charakterystyczna cywilizacja, kultura i pejzaż. Było Polesie i już go nie ma. Atlantyda może kiedyś zostanie odnaleziona. Polesia nikt już nie odnajdzie. Zostało przysypane stalinowskimi buldożerami. Wdeptane w ziemię. Zmienione w beton. Zostały nam tylko wspomnienia. Ale i one odchodzą.

zubr-kresowy-4a.JPG E. Z.: Napisałeś jeszcze wspaniałe dzieło „Złotą Księgę Pieśni Polskich”, która przekroczyła granice naszego kraju. Czytają ją i uczą się patriotyzmu nasi rodacy zamieszkali w Kanadzie, Stanach Zjednoczonych, Australii. Takiej książki jeszcze nie było. Śpiewnik i monografia, a właściwie gawęda na temat dziejów pieśni i piosenki polskiej od „Bogurodzicy” do „Czerwonych Maków”. Dlaczego nie do naszych czasów?

Z. A.: Naszych czasów świadomie unikam. Po roku 1945 jest to „świat w zupełnie innym stylu”. „Złota Księga Pieśni Polskiej” jest książką bardzo rodzinną w sensie osobistym. Dokumentacją tego, co śpiewała również moja własna rodzina, na dawnych kresach wschodnich. Do każdej z tych pieśni i piosenek dołączone są gawędy i komentarze.

zubr-kresowy-5a.JPG E. Z.: Nie uciekłeś jednak od współczesności. Napisałeś przecież „Kalejdoskop Estradowy”, leksykon polskiej rozrywki, mówiący o artystach i twórcach, osobowościach naszej estrady w latach 1944-1989. Z jaką spotkałeś się reakcją środowiska na tę swoją ciężką benedyktyńską pracę.

Z. A.: Popełniłem błąd, robiąc leksykon. Niektórzy mają do mnie mnóstwo pretensji, że o jednych za dużo napisałem, o innych za mało. Artyści są nacją skomplikowaną psychicznie, skłonną do narcyzmu. Sama wiesz najlepiej. Przez tę książkę straciłem mnóstwo przyjaciół. Mimo to „Kalejdoskop Estradowy” rozszedł się w okamgnieniu. Wiele osób chwali go za osobisty ton. Jest to zresztą

pierwszy leksykon estradowy mówiący o artystach i twórcach tej dziedziny sztuki, a ponadto ludzie uwielbiają czytać różne życiorysy.

E. Z.: Byłeś inicjatorem i twórcą „Giełdy Piosenki”, która przekształciła się w znaną i lubianą imprezę radiową. Skończyłeś właśnie książkę o tym wydarzeniu. Czy byłaby możliwość zrobienia promocji tejże w Łomiankach? Do dzisiaj wielu naszych mieszkańców wspomina promocję „Złotej Księgi…” jako duże wydarzenie artystyczne i towarzyskie.

Z. A.: Z wielką przyjemnością zrobiłbym taką promocję w Łomiankach. Zaprosiłbym wielu artystów, o których napisałem, ale uzależniam to od chęci osób tu mieszkających, mam na myśli instytucje i firmy, które zechcą mi w tym pomóc. Sama wiesz zresztą, że promocja „Złotej Księgi” była świetnie zorganizowana dzięki zaangażowaniu wielu wspaniałych i życzliwych osób i firm.

E. Z.: Poza dużymi utworami jesteś także twór-cą małych form literackich, w tym piosenek. Współpracowałeś z takimi kompozytorami jak Jerzy Abramowski, Lucjan Kaszycki, Piotr Figiel, Czesław Niemen, Seweryn Krajewski, z którym z nich najlepiej ci się pracowało?

Z. A.: Z Czesławem Niemenem, dla którego napisałem wiele piosenek, a „Płonie stodoła” stała się przebojem, z Jerzym Abratowskim, z którym stworzyłem kilka piosenek dla Ludmiły Jakubczak, z Tadeuszem Woźniakowskim i ze zmarłym niedawno Jerzym Popławskim z „Niebiesko-Czarnych”. Najwięcej swoich utworów napisałem dla mojej żony Lucyny Arskiej.

E. Z.: Jesteś pomysłodawcą i współtwórcą wielu imprez, konkursów oraz festiwali, m.in. konkursu im. Stefana Wiecheckiego „Wiecha” na piosenkę o Warszawie, koncertów na „Trakcie Królewskim”, inicjatorem obchodów 100-lecia polskiego cyrku. Jak można by ten twój ogromny potencjał wykorzystać dla naszej miejscowości?

Z. A.: Od dawna chętny jestem do rozmów na ten temat. Łomianki stanowią przedłużenie Bielan, a tam przecież od dawien dawna odbywały się imprezy, pikniki, na które uczęszczała „stara Warszawa”. Łomianki są więc miejscem idealnym do tego celu. Powinien tu być jakiś teatr letni, być może amfiteatr nad Wisłą, miejsce rozrywki dla przybyszów z Warszawy.

E. Z.: Od wielu lat jesteś w bardzo udanym związku ze znaną pieśniarką Lucyną Arską. To rzadkość w naszym środowisku. Jak to możliwe, że przeżyliście w takiej harmonii całe życie?

Z. A.: Należy o to zapytać moją żonę Lucynę. To jej zasługa. Nie bądź „pani” taką „Drzyzgą”.

E. Z.: Sprawowałeś wiele odpowiedzialnych funkcji, byłeś dyrektorem. Rządziłeś ludźmi, a zachowałeś ogromną wrażliwość osobistą i znakomite poczucie humoru…

Z. A.: Jestem człowiekiem rozproszonym. Moja struktura psychiczna nigdy nie paso-wała do tych wszystkich zaszczytów i stanowisk. Wolę być samodzielnym twórcą.

E. Z.: Urodziłeś się na Polesiu nad Bugiem, teraz mieszkasz nad Wisłą, czy te krajobrazy mają ze sobą coś wspólnego?

Z. A.: Tak. Szczególnie krajobraz w okolicach Jeziora Dziekanowskiego i Czosnowa. Po sianokosach, kiedy stają stogi siana. Przypominają mi krainę mojego dzieciństwa. Wydaje mi się, że to niewątpliwie miało wpływ na wybór naszego miejsca zamieszkania. Ja zresztą pochodzę z rodziny, która miała związki z wielką wodą. Dziadek mój był budowniczym młynów wodnych i śluz na Prypeci, a ojciec inspektorem dróg wodnych na siedem wschodnich województw. Po kądzieli miałem dziadka Holendra, który osiadł na Żuławach, a potem na Podlasiu, bo rzeki, a szczególnie tereny popowodziowe przypominały mu jego ojczyznę. Wiele moich pioenek powstało w tych stronach pod wpływem rozmaitych impulsów i przeżyć, a nawet chwil zadumy nad Wisłą, która w okolicach Łomianek jest niezwykle piękna.

E. Z.: Na przykład…

Z. A.: Trudno wyliczyć. Choćby piosenka dla Czesława Niemena „Mój pejzaż”, wiele piosenek dla Lucyny Arskiej, na przykład „Rzeka”, „Odlatują żurawie”. Pejzaż okolic Łomianek ma ogromny wpływ na to, co piszę. Sprawie pejzażu mazowieckiego, tych okolic poświęcony był cały wielki koncert „Krajobrazy”, który napisałem, wyreżyserowałem i wystawiłem w Pałacu na Wodzie w Łazienkach. Wiele koncertów i widowisk napisałem specjalnie z myślą o Mazowszu, na którym obecnie mieszkam, ale faktu, że jestem po troszę i mazowieckim twórcą, władze obecnego Mazowsza nie zauważają.

E. Z.: W tym roku obchodzisz 50-lecie twórczości i działalności zawodowej. Czego ci życzyć?

Z. A.: Zdrowia i życz mi dobrego wydawcy, który zajmie się moimi nowymi książkami czekającymi na druk.

E. Z.: Z całego serca ci tego życzę i dziękuję za rozmowę.

js Opublikowane przez:

Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


The reCAPTCHA verification period has expired. Please reload the page.