Do wielu świętych miejsc, jakie odwiedzają pątnicy podczas swej wędrówki po Ziemi Świętej, obowiązkowo należy miejsce narodzenia Chrystusa – Betlejem. Ciągłe wojny i niepokoje, które dotykają ten rejon, zupełnie nie pasują do obrazu niewinnej Dzieciny, zwanej Księciem Pokoju. Miałem to szczęście, by znaleźć się tam w grupie kilku osób z Łomianek akurat w przerwie starć zbrojnych pomiędzy Palestyńczykami a Żydami, jakkolwiek szczęście niepełne, bowiem wypadło poza okresem bożonarodzeniowym, a więc czasem najodpowiedniejszym do odwiedzenia tego miejsca.
Betlejem, które w języku hebrajskim znaczy „dom chleba”, zaś po arabsku „miasto mięsa”, odległe jest od Jerozolimy zaledwie na 8 km, leży na dwóch wzgórzach wśród winnic, gajów figowych, oliwnych i migdałowych. Ponad 30-tysięczne miasto, położone na obszarze Zachodniego Brzegu Jordanu jest zbudowane z białego i różowego kamienia. Zamieszkują tu głównie chrześcijanie i muzułmanie, trudniący się przede wszystkim turystyką i handlem, w niewielkim stopniu rolnictwem. Wśród wąskich uliczek pełnych sklepików i kramów z pamiątkami, najczęściej dewocjonaliami, uwijają się gromadki palestyńskich dzieci oferujących małe szopki rzeźbione z drzewa oliwnego. Trzeba wiele taktu i cierpliwości, by człapiąc w upale po kamiennych płytach z Pola Pasterzy do Bazyliki Narodzenia, skutecznie opierać się natrętnym sprzedawcom.