W nocy z 2 na 3 września 1944 r. osiemdziesięcioosobowy oddział szturmowy Grupy Kampinos rozgromił 2 bataliony piechoty i baterię artylerii kolaborujących z Niemcami wojsk „Rosyjskiej Wyzwoleńczej Narodowej Armii”. Swoimi wspomnieniami z walki dzieli się z nami jeden z niewielu żyjących jeszcze uczestników bitwy o Truskaw, żołnierz AK Tomasz Łaszkiewicz. Jako uzupełnienie, chwilami dość drastycznej relacji z pola bitwy cytowane będą także fragmenty niemieckich raportów z książki T. Sawickiego: „Rozkaz zdławić powstanie”. W poprzednim odcinku przypadkowo błędnie podaliśmy nazwisko autora. Pana Tomasza Łaszkiewicza (a nie Łukaszewicza!) i Czytelników serdecznie przepraszamy.
Redakcja
Chyba dopiero po przejściu połowy wsi nagle wybucha, jak zwykle tutaj gwałtowna, strzelanina. Huk granatów – piekło! Wiadomo teraz, że wszystko zależy od szybkości. Naaaprzód! Sobooota!
Wpadamy na podwórko – z lewej, z chałupy wyskakuje jakiś człowiek w gaciach i biegnie w stronę stodoły – strzelam z biodra chyba z odległości trzech metrów – leży. Wybiega drugi – walę – biegnie dalej. Podnoszę mojego mausera do ramienia – walę – leży, ale się jeszcze rusza. Walę jeszcze raz i drugi – nieruchomieje z dreszczem śmierci… Ładuję nową amunicję.
Tymczasem chłopaki walą granaty do środka chałupy, sypie się szkło, chwila ciszy i huk. Huk, aż się sypie tynk z zewnętrznych ścian! W środku cisza, tylko słychać ciurrrr, kap, kap… Coś się leje. Naprzód! Sobota!!!
Przełazimy przez jakieś płoty, ogródek, a na sąsiednim podwórku kłębią się spłoszone konie. Między końmi uwijają się jacyś ludzie. W ciemności jeszcze obok mnie wszyscy już strzelają. Któryś z naszych oparł o płot karabin maszynowy brena i wali w to wszystko długimi seriami. Widzę tylko wygięty łuk jego magazynka w błyskach strzałów. Walę i ja starając się wybierać ludzi, a nie konie. Ale gdzie tam! Lecą w to piekło granaty ręczne – huk, kwik koni, piekło strzałów i wybuchów… Pomału rozlewa się i jaśnieje coraz większa łuna pożarów … Naprzód! Sobota!!!
Wiemy wszyscy, że zostać to zginąć! Z tyłu wybiegają coraz to nowi i walą do nas! Skaczemy na następne podwórko – leży tu pod ścianą nasz „Sewer”. Dostał w górę nogi, koło pachwiny. Wołamy jego brata „Kazika”, ale „Sewer” tylko coś szepcze i obsuwa się powoli na ziemię…
Naprzód! Sobota!!! Z chałupy ktoś do nas wybiega. Nic nie woła… Stojący obok „Zdzich” wali do niego serię ze „Stena”, a tamten dobiega do nas ze słowami „no i co chłopaki, gdzie dalej”. „Zdzich” tylko się odwrócił… Naprzód!
O płoty i ściany trzaskają kule, nie wiadomo już skąd… Z tyłu, z boków. Kto, gdzie jest? Nagle z boku widzę jakiegoś człowieka uciekającego z zabudowań w pole. Strzelam raz i drugi – nic! Skrył się za stogiem. To blisko 20 m. Gorączkowo wyrywam z kieszeni naboje świetlne (pociski do połowy czarne). Strzał i ogieniek z mojego mausera znika w stogu. Drugi powoduje mały płomyczek i blask rozlewa się po całej łące. Obok mnie podrywa się seriami nasz „Bren”. Ciemna postać wybiega – muszka – szczerbinka. Wymierzam już dokładnie w blasku ognia i następna moja „świetlana” znika w leżącej już postaci. Jeszcze jeden, niech ma dla pewności!
Z chałupy wychodzi nasz „Koza” (przezwisko oficjalne „Korab”), coś mamrocze, a na głowie sterczy mu odłamek blachy. Krew zalewa mu oczy i okulary. Trzeba zabandażować, wytrzeć okulary i dalej … Naprzód! Sobota!!!
Wpadamy na oświetlone pożarem podwórko. Pod ścianą stoją z podniesionymi rękami jacyś ludzie w niemieckich mundurach. Doskakuję i opieram jednemu z nich pod brodę mojego mausera. – Panie, ja toże Polak. Ja spod Dukli, woła do mnie. Ktoś otwiera mu kieszeń na piersi i wysuwa jakąś legitymację – widzę tłusty druk „SS Galitzien”. „Czarny” obok mnie wali lufą „na sztorc” stojącego obok drugiego esesmana. Widzę to kątem oka i naciskam spust mojego mausera. Targnięcie i oczy tego człowieka uciekają w górę i w mrok śmierci…. osuwa się cień ściany… Ja miałem wtedy szesnaście lat.
Chłopaki wyciągają z chałupy wielkie skrzynie radiostacji. Niedokończony tekst na blankiecie brzmiał: „… od południa atakują nas większe siły band przy wsparciu ognia artylerii i granatników”.
Na stanowisku strzeleckim. Przy karabinie bren strz. Eugeniusz Widlicki ps. „Leszek”, obok niego leży kpr. pchor. Czesław Stańczyk ps. „Bohun”. Wiersze ok. 20.09.1944 r.
Zdobyty niemiecki samochód osobowy. Od lewej: strz. Tomasz Łaszkiewicz ps. „Konrad”, strz. Alfred Zieliński ps. „Maria”, kpr. Józef Zieleziński ps. „Lewozwis”.
Połowa września 1944 r.
Bądź pierwszą osobą, która zostawi swój komentarz